Cześć, siema, elo.
Powoli (pooooooooooowoli) wracam do świata żywych.
Króciutko i nudniutko streszczę, co działo się u mnie przez ubiegłe dwa
tygodnie.
10/18 zaproponowałam Julce sleep over, jako, że po raz kolejny moja host rodzina nie miała żadnych planów. Było całkiem sympatycznie, pogadałyśmy, standardowo obejrzałyśmy film, a żeby było jeszcze piękniej poobżerałyśmy się cukrem.
Julcia należy do tego feralnego typu ludzi, przy których
trzeba bardzo starannie zabiegać o ciągłość jakiejkolwiek konwersacji. Jak na dobrego gospodarza przystało, pozwoliłam jej nawet wybrać film (komedia
romantyczna, a jakże!), toteż po jakichś maksymalnie 40 minutach przytuliłam się do Morfeusza, świadomość zaś odzyskałam przy napisach końcowych, a to pech. Patrzę, rozglądam się, wołam- Julii nie ma. Wkładając pistolet za pasek i kowbojki, wyruszyłam w
niebezpieczną wycieczkę po domu, niczym po bezkresnych sawannach Teksasu, uzbrojona w latarkę i zaciętość wymalowaną na facjacie. Pokonałam parę lwów, skopałam tyłki tygrysom i pohuśtałam się na lianach z rodziną Tarzana, ale zguby nie odnalazłam. Z gorzkim smakiem porażki w ustach, wskoczyłam do mojego zgniłozielonego jeepa i ruszyłam w drogę powrotną. Już w moim azylu ujrzałam jakiś niezidentyfikowany, ciemny, rozmemłany kształt tuż koło posłania. Tak, Julka pochrapująca w najlepsze, rozwalona jak bokserski nos. Natychmiast obudziłam ją, szarpiąc desperacko za nogę, królewna natomiast przewróciła się tylko na drugi bok, mamrocząc niewyraźnie „leave me alone”, toteż
uznałam, że może w Norwegii najzwyczajniej w świecie takie anomalie na porządku dziennym, co kraj to obyczaj, nie? Wzruszając ramionami, postanowiłam znów odwiedzić Morfka. Rano oczywiście spytałam moją kompankę z rozbawieniem, czemu romansowała z moim dywanem,
a ta odparła, że nie ma zielonego pojęcia. Mam trzy teorie: lunatyk, wyjątkowo żałosna pamięć, sturlała się z łóżka, zachowując przy tym kamienny sen (?). Co obstawiacie? Może macie własną tezę? Zapraszam serdecznie do dyskusji pod tytułem "Nocne przygody Julii" (brzmi trochę jak nazwa filmu porno : |). Nazajutrz przesiedziała u mnie do 15, CAŁY czas na telefonie. Trochę (bardzo) mnie to
irytowało, ale nie miałam serca rzucić od niechcenia „lepiej już idź”, więc elegancko zajęłam się rozmawianiem na Skype, a- ku mojej uciesze- princess dobrze odczytała sugestię. Było okej, ale co za dużo, to niezdrowo. W ogóle dowiedziałam się, że mieszkała przez
rok w Ameryce, woah.
W niedzielę wybrałam się z host rodziną Julii do katolickiego
kościoła, potem skoczyliśmy na śniadanie do jednego z barów. Totalnie wspaniali ludzie,
żałuję, że to nie oni są moją host rodziną. D: Julce chyba nie do końca uśmiechał się fakt, że dogadałam się z nimi aż tak dobrze. Odstawili mnie do domu, a około
14 przyjechała po mnie Amanda, moja koleżanka z angielskiego. Pojechaliśmy na wycieczkę do Nju Dżerzi, do jej
rodziny. Było świetnie, jeden ze zdecydowanie lepszych dni w US. Jej wujek był przekozacki i
trochę nieudolnie próbował cisnąć ze mnie bekę, na przykład opowiadał mi coś o
wyścigach konnych i nagle wyskakuje „do you know what horse is? Let me explain
you." Ja z uśmiechem ćwierćgłówka udawałam, że nie znam odpowiedzi na żadne z jego pytań, skręcając
się ze śmiechu podczas słuchania pseudonaukowych definicji. Zjedliśmy pyszny obiad i
miętowe lody, potem przyjechali po nas dziadkowie Amandy i skoczyliśmy dodatkowo na mrożony jogurt.
Po powrocie posiedzieliśmy trochę z jej kuzynem (też niezły agent, swoją drogą; kolejne potwierdzenie przysłowia, iż niedaleko pada jabłko od jabłoni, hehe). W drogę powrotną
zapakowaliśmy się koło 20. Och, no i przejeżdżaliśmy też przez Filadelfię, która nocą
jest przepiękna.
W poniedziałek, w szkole Julii coś totalnie odwaliło.
Zapytana o co do cholery chodzi we wtorek, uznała, że ona tu szuka „full
american experiences”, więc może powinnam zmienić stolik na lanczu. Zielonego
pojęcia nie mam, co nagle ją ugryzło, ale wkurzona wymamrotałam tylko „skjdkss
fak ju” i kroki skierowałam ku swojej klasie. Nie powiem- skutecznie zepsuło mi to humor na
najbliższe dwie lekcje, więc zamiast w nich uczestniczyć, podreptałam do biura
School Assistant coby trochę poprawić go sobie lekką, przyjemną rozmową. Na ostatniej lekcji miałam już wyborny, toteż
byłam tak miła dla Julii, jak nigdy wcześniej, w tym samym czasie mając na nią
cudownie wywalone. W sumie wszystko zdążyło już wrócić do względnej normy, aczkolwiek nasza relacja trochę się ochłodziła. c:
Reszta tygodnia minęła nudno- w czwartek przyjechała moja
koordynatorka, coby pomóc w zażegnaniu jakichś drobnych sporów. Powiedzmy, że
moja host siostra nie jest łatwą osobą do wspólnego życia, ja również mam swoje za uszami, więc
dogadanie się przychodzi nam zazwyczaj dość trudno, a że ona ma tutaj niejako
przewagę, straszliwie mnie frustruje. Dodatkowo, naprawdę lubię moich hostów, aczkolwiek nie mam z
nimi głębokiej relacji, bo oni zwyczajnie są takim typem ludzi „whatever,
na wszystko wywalone, żarciki, seriale i żarcie”, także nie czuję się bynajmniej jak
członek rodziny, a raczej jak pomiędzy grupą znajomych. + Oczywiście po rozmowie z Diane
atmosfera stała się tylko bardziej niezręczna.
W sobotę pojechaliśmy na pyszny obiad na śniadanie, a zaraz potem na
Pumpkin Patch, coby wybrać najlepsze okazy do udekorowania domu. Reszta dnia
minęła na odkopywaniu dekoracji i wycinaniu rozmaitych gęb w dyniach. Nie chwaląc się, moja była
zdecydowanie najładniejsza, więc mianowałam ją Pumpkin Miss 2013. Skoczyliśmy też po kostium dla Kat (sexy red hood, hehehe, chyba ma jakiś fetysz z czerwonymi ubraniami...) do bodaj największego halloweenowego sklepu w zasięgu parudziesięciu mil.
W niedzielę był czas na nawiedzony dom, jeden ze
słynniejszych i najbardziej nawiedzonych (XD) w okolicy. Ponoć twórcy Briarcliff (AHS) inspirowali się. Gwoli ścisłości, choć mówią "haunted house", to nie dom, a szpital- z początku XX wieku, dla chorych
umysłowo. Straszne rzeczy się tam działy- mawiają. Wielu ludzi zginęło, bądź słuch o
nich zaginął- mawiają. O ile sztuczne „haunted houses” nie robią na mnie najmniejszego wrażenia,
o tyle bardzo wierzę w występowanie nieprzerwanego ciągu istnienia bytów
astralnych, które porządnie wkurzone, mogą się upierdliwie przykleić do
człowieka i skutecznie urozmaicać mu życie. I nie wiem, czy to moja wybujała
wyobraźnia, czy też wyżej rozwinięta percepcja, dała mi tam
doświadczyć obecności różnorakich udręczonych stworzeń. Mimo, że... zrobili z tego miejsca po trosze
parodię. Pierwsza część odkrywania budynku to przechadzka korytarzami szpitala- odpadający tynk,
rozwalone szpitalne łóżka i skomplikowane aparatury, no i masa napisów w stylu
"murder", trzy szóstki, czy satanistyczne obrazki namalowane czerwoną
farbą. Przypuszczam, że nie pozwalali pacjentom taplać się w chemikaliach, więc
malunki powstały tylko na potrzebę przygotowania atrakcji turystycznej, duh
Part two, to spacer przez coś na wzór tunelu, gdzie czają się żywi
aktorzy, poprzedzone krótką ekspozycją (fotografie, stroje, listy pacjentów). Byliście w Madame Tussauds w Londynie? Coś podobnego; większa i trochę
bardziej wypasiona wersja. Wielu śmiałków nieomal zeszło na zawał, a mnie niektóre sceny, które się tam rozgrywały,
wydały się przekomiczne. Pewnie zachodzicie w głowę kogo tam spotkałam? Kobietę, jedzącą własne fekalia w zatęchłym pomieszczeniu,
gdzie unosił się słony zapach krwi i odór gówna. Demonicznego lekarz przyjmującego
poród, a zaraz potem zajadający się z apetytem martwym płodem.
Gościa, umazanego krwią, który podtykał ludziom pod nos
coś przypominające mięso. Dotknął mnie tym w policzek. Było mokre i cuchnące. Człowiek-
żaba szarpiący za kostki (jedyny moment, kiedy mocniej zabiło mi serce, to kiedy pociągnął z konkretnym impetem moją nogawkę), Lecter zamknięty za kratami, sto pięćdziesiąt Samar. Koleś na krześle elektrycznym, ukryty jakby za weneckim lustrem- wyglądał jak
autentyczna zjawa, czy hologram, póki nie zaczął się miotać jakby w napadzie
konwulsji. Choć strzelam, że była to prezentacja działania maszynerii. : | What
else. O, babka z mózgiem na wierzchu, tocząca pianę z pyska i doktorek
trzaskający prawdopodobnie nieudolną lobotomię. Jedyne, co nie do końca mi odpowiadało, to ich dotyk na każdym kroku i brak prawa do odpłacenia się pięknym za nadobne.
|
1. Niestety próby obfotografowania Pennhurst zakończyły się fiaskiem, było naprawdę ciemno jak w tyłku, efekt jasnego nieba to zasługa flesza. \ 2. Moja córcia. |
|
|
Zdjęcie z gugli. |
Jutro Halloween + pierwsze spotkanie w sprawie koszykówki.
Wybieram się gdzieśtam z moją koleżanką Emily i jej przyjaciółmi, których jeszcze nie
miałam przyjemności poznać (albo oni nie mieli przyjemności mnie poznać, hehe). Kostium oczywiście kupuję na ostatnią chwilę, tj.
zaraz powinniśmy się po niego wybrać, ewentualnie jutro, heh. W sprawie kosza- nie będę członkiem
drużyny, a managerem, co dla kogoś o tak wątpliwym talencie sportowym, jest
zdecydowanie lepszą opcją.
|
1., 2. & 3. Część dekoracji w mojej szkole, które są naprawdę superosom. / 4. To gówienko wywołało super dużo emocji na moim ostatnim francuskim, więc uznałam, że być może to przedmiot kolekcjonerski o dużej wartości, i trzeba strzelić fotę, zanim ktoś zużyje całość na jedno mycie zębów. |
Zapraszam was także na mojego aska, na którego będę zaglądać regularnie:
[LINK]
Tyle na dziś. Do przeczytania, cheers.